Wracaliśmy już do domu. Sophie było naprawdę przykro. Opuszczaliśmy Kair z mieszanymi uczuciami. Ja też się tu dobrze bawiłem..
Siedziałem z Sophie na tyle. Samochód prowadził egipski kierowca. Zapadała już noc, a my wjechaliśmy w totalne zadupie. W pewnej chwili samochodem zaczęło strasznie trząść.
- Co się dzieje? - spytała zdezorientowana Sophie, budząc się ze snu.
Wychyliłem się przed siedzenie i spytałem kierowcy o to samo.
-Vous avez un problème? - powiedziałem po francusku, ponieważ facet dobrze znał ten język.
Mężczyzna zrobił tylko dziwny gest i nagle silnik zgasł.
Zapadła cisza. Sophie się do mnie przytuliła. Wiedziałem, że jeśli nie ma ogrzewania, to zaraz i kierowca i Sophie odczują na sobie niewyobrażalny chłód pustyni. O czarnego się nie martwiłem... Ale Sophie? Potrzebowała ciepła...
Szybko wysiadłem. Postanowiłem zachować dziwną krew. Facet tylko chodził w kółko i klął po arabsku. Myślał, chyba, że nie zrozumiem, ale nie bardzo mnie to interesowało. Najpierw w bagażniku udało mi się odszukać ciepły koc dla Sophie. Opatuliłem ją nim i pocałowałem w czoło.
- Zaraz wrócę - szepnąłem.
Kierowca wrócił do samochodu, tak mu było zimno. Ja też musiałem zgrywać jakieś pozory, więc chodziłem obejmując się ściśle rękoma i udając, że zamarzam.
- Ethan! - zawołała przez okno Sophie.
- Zaraz wrócę! - uciszyłem ją i otworzyłem maskę.
Z środka dobiegały jakieś dziwne odgłosy. Po chwili znów rozległ się przerażony okrzyk Sophie.
Do głowy wpadły mi różne czarne myśli. Że czarny sobie za dużo pozwolił i się do niej dobiera. Czym prędzej zamknąłem maskę i pobiegłem do samochodu.
Całe szczęście, gościu nawet jej nie dotykał.
Ale był inny problem...
Zatrzymałem się przerażony, patrząc na pozę Sophie i jej rozchylone nogi.
- Tylko nie to... - pokręciłem przerażony głową.
- Ethan, ja rodzę! - krzyknęła przerażona - To dopiero 6 miesiąc, on nie przeżyje!
Znieruchomiały stałem i nie ruszałem się. Kierowca niespodziewanie krzyknął po angielsku.
- Zrób pan coś, a nie stoisz jak widły w gnoju!
W normalnej sytuacji parsknąłbym śmiechem, ale w tej chwili nie było mi wesoło. Słowa tego gościa odrobinę przywołały mnie do rzeczywistości.
- Są tu jakieś domy?
- Parę kilometrów stąd panie! - odparł ten.
Złapałem się za głowę.
- Dobra... Siedź tu z nią.
- Nie zdążysz człowieku!
Jednak już go nie słuchałem. Parę metrów przebiegłem ludzkim tempem. A gdy mgła mnie zakryła... Pobiegłem normalnie.
Chwile potem byłem w wiosce.
Szukałem jakiegoś szpitala czy coś. Znalazłem małą, osiedlową klinikę, która przypominała bardziej szopę. Jednak nie było czasu. W środku zastałem energiczną kobietę po czterdziestce.
- Co się stało? - spytała, gdy tylko mnie zobaczyła. Na szczęście znała angielski.
- Moja... żona rodzi... - wydusiłem szybko.
- Gdzie jest? - lekarka spoważniała i zaczęła jej szukać za mną.
- Właśnie o to chodzi, że nasz samochód utknął na drodze za wioską! - wydusiłem.
- Prędko - odparła i porywając torbę w biegu pobiegła za mną.
Na szczęście miała samochód. Gdy pojechaliśmy, dokładnie ją kierowałem. W tej chwili błogosławiłem wampirzą orientację w terenie.
Dojechaliśmy po paru minutach. Samochód, mimo mgły, zauważyłem z daleka. Reflektory jeepa pani doktor oświetliły dokładnie nasze auto i wnętrze tego co się w nim działo. Kierowca pochylał się nad Sophie i coś do niej powoli mówił.
Lekarka wysiadła od razu. Natychmiast podbiegła do Sophie.
- W samą porę - rzuciła i zaczęła wyciągać narzędzia.
Odszedłem na bok, zaszokowany tym co się dzieje.
Dziesięć minut potem ciszę nocną przerwał płacz małej istotki.
Niedowierzając podszedłem do samochodu.
Sophie, bardzo wyczerpana uśmiechała się promiennie do białego zawiniątka na jej brzuchu.
- Mamy córeczkę - wyszeptała.
- Gratuluję panu - uśmiechnęła się do mnie - Jak ją nazwiecie?
Popatrzyliśmy po sobie.
- Sophie, masz jakiś pomysł? - spytałem.
Moja małżonka westchnęła.
- Sądzę, że pani doktor powinna ją nazwać.. - wyszeptała.
- Ja? - spytała zdziwiona lekarka.
Obaj pokiwaliśmy głowami. To fakt. Gdyby nie ona...
Kobieta pochyliła się nad zawiniątkiem i wyszeptała.
- Jesteś tak śliczna jak kwiat róży... Chciałbym ci nadać imię Aybige.
Uśmiechnąłem się szeroko i wziąłem małą na ręce.
Pasowało jej to...
Zerknąłem na Sophie, oczekując od niej opinii na temat nowego imienia i zamarłem..
Nie ruszała się i nie oddychała. Uśmiechała się lekko z zamkniętymi oczyma.
Jej serce też nie biło...
Przerażony oddałem Aybige kierowcy pochyliłem się nad Sophie.
- Coś nie tak? - zareagowała szybko lekarka.
- Ona.. Nie żyje - wykrztusiłem.
- Jak to nie żyje?! - spytała poddenerwowana pani doktor i przystawiła ucho do jej klatki piersiowej.
Przez następną godzinę nawzajem reanimowaliśmy moją żonę.
Niestety nic nie pomogło.
Kolejny raz Bóg na moich oczach zabrał życie... i dał nowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz