Wyszłam na własne żądanie. Nie będę siedziała w szpitalu bez sensu, mam studia, muszę się uczyć. Poza tym musiałam pożegnać się z mamą, ona nic o szpitalu nie wiedziała. Wróciłam wieczorem, mama wróciła do Seattle a mój brat już siedział w domu. Weszłam i odwiesiłam czarną skórzaną kurtkę na wieszak.
-Cześć młody.-Uśmiechnęłam się do brata a on odwrócił się w moją stronę.
-Hej. Jason załatwił mi trawkę.
Oparłam się o ścianę i uśmiechnęłam.
-Na dachu?
Siedzieliśmy tam gdzie zaproponowałam. Mój brat zapalił pierwszy.
-Któraś w końcu wpadła ci w oko?
-Tak. Jak wiele lasek w Forks - zaśmiałam się. - Kate. Gdy widzę takie laski jak ona przypomina mi się piosenka Beatles'ów Właśnie zobaczyłem jej twarz.
Roześmialiśmy się.
Zaraz po nim ja zapaliłam.
-Śmieszny jesteś.-Spojrzałam na brata.
-Nie prawda.-Puścił mi oko.
-Udzielę ci rady - poklepałam go po ramieniu.
-Już się boję.
Westchnęłam.
-Na świecie żyją romantycy i realiści. Realista, rzuci okiem na twarz i uzna dziewczynę za jedną ze ślicznotek. - Leon zaciągnął się i wypuścił powoli dym.- Romantyk uwierzy, że Bóg ich sobie przeznaczył. Nie ma Boga, bynajmniej nie jest taki, jakiego byśmy chcieli go widzieć. Oszukujemy siebie, gdy dostrzegamy sens życia. Realiści sypiają z wieloma. Posłuchaj mnie. -Błysnęłam zębami i teraz ja się zaciągnęłam.-Unikaj miłości. To moja zasada od... jakiegoś czasu.
-Co ty, nigdy się nie zakochałaś?-Parsknął.-A tamten wampir?
Spojrzałam przed siebie. Zignorowałam jego uwagę.
-I czekasz na osobę, która nie wróci?To nie chcę.-Wzruszyłam ramionami.-To przereklamowane.
-Kurwa, ale mnie zdołowałaś.
Uśmiechnęłam się lekko do brata i weszłam przez okno do domu. Mój dach był na takim miejscu, że mogłam wychodzić z dachu prosto do mojego pokoju.
Na dole wraz z moim bratem siedziałam oglądając jakiś żałosny kanał telewizyjny. Nagle mój brat spojrzał na mnie i wskazał na godzinę.
-Dwudziesta. Insulina.
-Racja, dzięki.-Zaśmiałam się i wstrzyknęłam sobie ją.
Usiadłam koło brata i oparłam głowę na jego ramieniu.
-Jak w klubie dla idiotów?-Spytałam.
-Normalnie. Jestem wśród swoich, co nie?
-Prawda. Chcę pić, soku?
-Nie ma piwa?
-Trawka, fajki, piwo? Nie rozpędzasz się?
-Nie. Ale fajnie z tobą mieszkać. Jesteś najlepszą siostrą.
Przytuliłam się do niego.
-A ty bratem.
Mimo jego próśb, nalałam mu soku. Tak też go zadowoliłam. Wyłączył telewizor.
-Co robisz?-Spytałam kiedy wstał.
Patrzyłam na niego z kuchni. Podszedł do sterty ułożonych przeze mnie idealnie płyt w jednym rzędzie. Podniosłam palec.
-Jak rozwalisz tą piękną stertę to pożałujesz.
Włączył Beatles'ów. Uśmiechnęłam się i przewróciłam oczami.
-Jutro idziesz się uczyć. Prymus.
-Nie ''prymuuuus'', tylko zależy mi na ukończeniu studiów. -Uśmiechnęłam się do brata.-A ty do szkoły.
-Szukam jednej wampirzycy, ma na imię Valentina. Wkurza mnie, jest wredna, oschła i ma poczucie humoru.
-Takie są z reguły wampiry.-Zaśmiałam się.-Taka jak ty. Przecież tez masz poczucie humoru, jesteś wredny, oschły...
-Ale ona to pijawa. A tego nie lubię.
-Chociaż jest ładna?
-Można tak powiedzieć.
-To ona zalicza się do ślicznotek, realisto?
-Trafna uwaga.
-Uwaga do realisty czy... że jest śliczna?
-Do realisty.
-Sypiasz z laskami jak leci?
-Czasami. Lecę do chłopaków.-Pocałował mnie w policzek.-Trzymaj się. Będę rano.
Dziś wstałam tak, by nie spóźnić się na zajęcia. Jestem przed wakacjami, ale i tak musiałam robić projekty, uczyć się na egzaminy... To było męczące. Lili dała mi jakiś zastrzyk na ból ran. Powiedziała, że znikną z czasem dzięki temu co mi dawała.
Po zajęciach gdy wyszłam z budynku na zewnątrz Allie i Jessica siedziały w samochodzie czekając na mnie. Zdziwiłam się.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!-Krzyknęła Allie.
-Myślałam, że skoro jestem nieśmiertelna pominiemy temat urodzin.
Zapomniałam kompletnie o nich. Matko, dziś kończę dwadzieścia jeden lat... I tak zatrzymałam się na osiemnastu, ale... to ostatnie moje urodziny jakie obchodziłam. Pozwolę im na trochę szaleństwa z tej okazji.
Zaśmiałam się, nie spodziewałam się ich tutaj.
-Zabieramy cię na imprezę.
-Jaką imprezę?-Spoważniałam.
-No do mnie!-Machnęła ręka Jess.
-Ale najpierw jedziemy po Katherine.
-Miałam się trzymać od niej z daleka...-Mruknęłam i wsiadłam do samochodu Jess.
-Miałaś, ale w tym dniu pieprzymy zasady.-Westchnęła Allie.
Katherine wiedziała i pamiętała o urodzinach. Elise nie odzywała się do mnie po ostatniej akcji z wciskaniem kitu, że jestem przeziębiona. Jednak dziś, mam nadzieję, uda mi się z nią porozmawiać.
-Jedziemy po Elise.-Klasnęła w dłonie Katherine i przytuliła mnie delikatnie.
-Kto został z Alanem?
-Nathan.
-Okej.
-Wiecie co... Nie powinnam się tam pokazywać...
-Bo co? Bo Ethan? Olej go.
-Nie chodzi mi o to...
-A o co?-Zdziwiła się Kat.
-Bo nie chcę się tam pokazywać. Nie powinnam.
Zadzwoniłam do Elise, jednak miała wyłączony telefon.
-No cóż, to jedziemy. Pogadacie najwyżej przed domem.
Elise wyczuła mnie z kilometra. Kiedy Allie stanęła przed domem El wyleciała jak z procy i zjawiła się przede mną. Milczała.
-Przepraszam, że cię okłamywałam...
-Przeziębienie.-Przypomniała mi.
-Nie chciałam byś wiedziała. Po co ci ta wiadomość, że mam cukrzycę?
-Nie jestem na ciebie wściekła, po prostu wal od razu jeśli masz jakiś problem...-Przytuliła mnie a ja się uśmiechnęłam.
-Dobra, jedziesz z nami.
-Gdziee?
-Na imprezę do Jess.-Odparła Kat.
Zobaczyłam w drzwiach Nathana. Wiedział, że zabieram Katherine. Cofnęłam się.
-Jedźmy już... dobrze?-Szepnęłam.
-Dlaczego?
-Nie chce tu być.
-Ale co do imprezy... Nie możesz pić, palić...-Ciągnęła Elise.
-Nie będę tego robić. Obiecuję. Chodź już.
Odjechałyśmy szybko. Nie chciałam kłócić się z Nathanem po ostatnim. Dopiero co zniknęły mi siniaki, a teraz miałabym mieć nowe? Leon wściekłby się, że mnie tknął jeden z wampirów. Chociaż i tak by nie tknął Woodów bo mu zabroniłam. A akurat co do tego to mnie posłucha.
Impreza będzie wielka, głośna, ludzi będzie pół miasta, jeszcze ze Seattle się zlecą. Takie są imprezy u Jess. Miałam nadzieję, że nie zapomnę o insulinie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz