Stanąłem przed drzwiami i głęboko westchnąłem.
A więc to już teraz...
Musiałem z Sophie porozmawiać o dwóch ważnych sprawach.
Pierwsza. Standardowo. Małżeństwo.
Druga... Moja rasa.
Wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie łatwa. Szczególnie na drugi temat. Sophie naprawdę mogła się przestraszyć... Ale no cóż wiedziała na czym stoimy.
Z dzieckiem też pewnie będzie problem z powodu moich genów...
Zapukałem cicho.
Szybko usłyszałem roztargnione "proszę".
Bezszelestnie wsunąłem się do środka i oniemiały ogarnąłem wnętrze wzrokiem.
Syf, syf i syf.
Puste butelki po wódce.
Sterty opakowań po lekach...
Brudne talerze, szklanki...
Aż chwyciłem się za głowę.
Po zapachu znalazłem ją w salonie. Leżała półsenna na kanapie pod kocem i oglądała telewizor.
Gdy mnie zobaczyła, na początku otworzyła szeroko oczy z zaskoczenia, a potem szybko wstała.
Jej stan też nie prezentował się dobrze... Rozczochrana, wory pod oczami... Chyba się nie myła parę dni... Przerażony chwyciłem ją za rękę.
- Sophie! Co ty wyprawiasz do cholery jasnej?!
Ominęła mnie szybko i zaczęła zbierać puste butelki oraz nieporadnie sprzątać. Zachwiała się nagle, więc ją powstrzymałem.
- To nic takiego Ethan... - mruknęła.
- Ty pijesz?! - krzyknąłem niemal.
- Oj tam oj tam - przewróciła oczami - Jeden kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził...
Oniemiały patrzyłem, jak wyrzuca wszystkie butelki.
- Napijesz się czegoś? -spytała obojętnie, wkładając naczynia do umywalki.
- Chyba za bardzo nawet nie miałbym z czego - mruknąłem do siebie, lecz i ona to usłyszała, bo zaraz się wzdrygnęła.
Milczenie się przedłużało. Ona myła talerze, a ja stałem w progu.
- Usiądź - mruknęła.
Milcząc wykonałem jej polecenie.
Czekałem cierpliwie jak skończy. W tym stanie na pewno nie mogłem z nią rozmawiać. W oczach miała totalny obłęd... Jakieś szaleństwo..
To nie Sophie którą znałem.
- Zrobiłaś coś dziecku...? - spytałem nagle szeptem.
Nie odpowiadała, tylko nadal myła.
W końcu się odwróciła i odparła powoli.
- Nic nie pomaga - mruknęła - Próbowałam wszystkiego. To coś nadal żyje.
Jej słowa aż we mnie uderzyły. Wstałem natychmiast i podszedłem do niej.
- Próbowałaś zabić nasze dziecko? - wysyczałem przez zęby.
Wzruszyła ramionami.
- Może...
- Dość! - warknąłem - Zabieram cię do nas.
Zaśmiała się.
- Po co? Takie życie mi odpowiada. Pełny relaks. Olimp clusive - pokazała ręką na kuchnie.
Pociągnąłem ją stanowczo za łokieć.
- Nigdzie nie idę! - krzyknęła.
- Okej - odparłem luźno, a ona zdziwiona spojrzała na mnie.
Lecz niedługo to trwało, bo wziąłem ją na ręce i wyszedłem z tego domu.
- Co ty wyprawiasz?! - syknęła.
- Nie chciałaś iść, to ja cię poniosę - odparłem nagle rozbawiony, a ona westchnęła głęboko i oparła mi się na ramieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz