Dotarłam na miejsce... Allie zawsze jest wcześniej. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam na jej stary numer.
-Allie, gdzie jesteś?
-Z Dante.-Zaśmiała się w tle Elise.-A co?
-Miałyśmy się umówić... Pisałaś do mnie, że masz nowy numer...
-Nie. Nic takiego nie pisałam.
-Ja pier... Dobra, nie ważne. Do jutra.-Rozłączyłam się i popędziłam do domu.
Nie wyrobię się na jutro na sto procent! Co jak nie zdam tego egzaminu? Stresowałam się tym, na dodatek od braku insuliny zaczęło mi się kręcić w głowie, byłam nerwowa. Wleciałam do domu i zamarłam. Mój brat naciskał z uśmiechem spust. Odepchnęłam brata od Ethana.
-Czy ciebie pojebało!?-Wrzasnęłam na Leona.
-Sam chciał!
-Mówiłam ci coś, nie zabijaj żadnego z nich!
-Co ci zależy? Jak wampir sam się mi pcha do domu prosząc o śmierć...
-Zamknij pysk.-Warknęłam.
Odwróciłam się do Ethana.
-Popieprzyło cię?! Weź się zastanów co robisz! Leon, idź do lasu się pobawić w kretyna.
-Idę.-Pocałował mnie w policzek.-Ale jak coś, jestem tuż za drzwiami.
Gdy poszedł, spojrzałam na Ethana i oparłam się o ścianę.
-Co to miało znaczyć?-Spytałam ostro.
-Nie widać?
-Kto normalny chce się zabić? Masz dziecko, kurna, ty idioto! Pozbawiasz go ojca.
-Nie powinienem nim być. Nie powinienem istnieć! Zraniłem ciebie, wszystkich ranię. Mam dość.
-Po pierwsze... to ja zraniłam ciebie kłamstwami - zaznaczyłam.- a po drugie... to przeszło mi w agencji. Zdradziłeś mnie... Ale minął rok. Nie cierpię... dość przeszłam, nauczyłam się żyć z bólem, nawet go nie odczuwam. A ty kretynie pakujesz się do domu łowcy żeby strzelił ci w serce werbeną? Zapominasz, że nie działa na ciebie werbena?
-Pamiętasz o takich rzeczach? Jak możesz być tak spokojna?!
Zakręciło mi się w głowie. Westchnęłam i podeszłam do małego pojemniczka i wyjęłam strzykawkę.
-Co to jest?-Zdziwił się Ethan.
-Insulina.
-Po co ci to?
-A jacy ludzie wstrzykują sobie insulinę? Mam białaczkę, nie trudno zgadnąć. Wracając do rozmowy... - odłożyłam strzykawkę i odsunęłam na bok. - Nigdy nie przestałam cię kochać, nigdy nie przestanę. Chodziło mi o twoje dobro. Zachowywałam się wobec ciebie i tej twojej nowej dziewczyny jakby mnie to nie obchodziło. Bo jak mówiłam ból to dla mnie nie jest nowość. A jeśli się kogoś kocha... to się dba o jego szczęście nawet z daleka. Jesteś szczęśliwy z tą dziewczyną... będziesz miał dziecko z nią... Prowadź z nią życie, skoro ją wybrałeś właśnie na wspólne życie. Nie zabijaj się, bo nie poradzę sobie z tym. To co, że nie jesteśmy razem, ja nadal cię będę kochać i masz być szczęśliwy.-Wzruszyłam ramionami delikatnie się uśmiechając.- Teraz obiecasz mi dwie rzeczy. Pierwsza. Nie będziesz próbował się zabić. Druga. Mój brat to kretyn i nie zniżaj się do jego poziomu. Stać cię na lepszą śmierć nie rób sobie tego, litości. Bądź wreszcie szczęśliwy, bo ja nie potrafię taka być od roku. Jestem chora, chodzę na studia. Zapomnę insuliny i zapadnę w śpiączkę... może na zawsze. Tak łatwo mogę umrzeć. Milion razy myślałam na ten temat... ale nie potrafiłam tego zrobić. Mam przyjaciół, brata i mamę. Ty masz Emilie i rodzeństwo. No i dziecko w drodze. Nie rób im tego. Jeszcze masz dziewczynę... To już w ogóle nie sprawiaj im bólu odejściem, bo jak to sobie przemyślisz... to masz naprawdę fajne, godne pozazdroszczenia życie. Ja kochałam tylko ciebie i to się nie zmieni. Dlatego każę ci... masz być szczęśliwy i nie umierać. Teraz idź... bo mój brat się zdenerwuje, że tak długo czuje wampira w domu... No i twoja dziewczyna się martwi. Do zobaczenia...? Czeka mnie wielki egzamin i muszę co jakiś czas pilnować tego żeby brać lekarstwo. Miło było cię zobaczyć w próbie śmierci, ale nigdy tego nie rób bo... kurde, nie wiesz jakie masz cudowne życie. Wiele osób cię kocha... Nie sprawiaj bólu... Wiem coś o twojej stracie i to było dwa razy. Nie rób tego rodzinie.Pozdrów Emilie i resztę.-Uśmiechnęłam się i poszłam do pokoju.
Nie bolało. To spotkanie bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę pilnować braciszka żeby mi nie zabił Ethana.
Kiedy wrócił usiadł koło mnie.
-Objawy raka... Kurde! Nie dam rady...-Złapałam się za głowę.-Czego szczylu?-Uśmiechnęłam się do brata.
-Czego chciał?
-Wiesz to najlepiej.-Nie odrywałam wzroku ze sterty książek.
-Przecież go nie kochasz...
-Kocham! Właśnie w tym rzecz, że masz go nie zabijać. Przestań. Nie wybaczyłabym ci tego. Nigdy. Poza tym pamiętaj, że werbena na niego nie działa. Jest jednym z wyjątkowych wampirów.
-Dobrze, nie zrobię mu nic. Wyjeżdżam dziś wieczorem z łowcami do Nowego Jorku.
-Zielona szkoła?-Zaśmiałam się.
-Spadaj. Mam wrażenie, że jesteś młodsza ode mnie. Czasem to z tobą jak z dzieckiem.
-Teraz nie masz wyjścia, sama zapominam o insulinie a co dopiero ty masz pamiętać.
-Jesteś moją siostrą, kocham cię. Mama przyjeżdża zamiast mnie.
-Super. Zawieźć cię na lotnisko?
-A nauka?
-I tak nie zaliczę tego gówna.
Gdy odleciał samolotem z chłopakami w domu czekała na mnie zmęczona mama.
-Ze Seattle nie ma tak długiej drogi, coś nie tak?
-Martwię się o ciebie. Wzięłaś insulinę?
-Czwarty raz mam brać o dwudziestej.-Przypomniałam mamie.
-Idź spać. Już późno.
-Mamo, jest osiemnasta. Poza tym idę kuć do pokoju. Ale najpierw idę się przejść do miasta. Potrzebuję świeżego powietrza. Nie! Nic mi nie będzie.
-Kocham cię skarbie.
-A ja to nie?-Zaśmiałam się i wyszłam.
W sklepie kupując sok kusiły mnie papierosy. Przegryzłam wargę. Nie mogłam palić... Ale kupiłam paczkę cienkich mentolowych. Poszłam w stronę domu i zaciągnęłam się. Ale ja tego dawno nie czułam. Dymu w płucach... To mi zaszkodzi, na pewno. I to bardzo. Ale na razie nie przejmowałam się tym. Pewnie i tak długo nie pożyję... Moja choroba sama się rozwinie i mnie załatwi. Zadzwoniłam do Elise.
-Chrissy?-Zdziwiła się.
-Mam jedną prośbę. Pilnuj Ethana, bo najwyraźniej chciał się dziś zabić. Jest w domu?
-Był przed chwilą. Zaraz go znajdę. Coś u ciebie nie tak? Allie coś mówiła, że jesteś chora...
-Przeziębienie.-Udałam kaszel.
-O, wrócił Ethan. Dobra, zaraz mu zrobię jesień średniowiecza.
-Z kim gadasz?-Usłyszałam głos Ethana.
-Z Chrissy. Ostrzega mnie, że chciałeś się zabić. Co ci odwaliło?
-Nie mam ochoty gadać.Zaraz wracam. -Zignorował Elise i usłyszałam zamykane drzwi.
-Widzisz jaka to z nim rozmowa?
-Nie dałam mu dojść do głosu jak widziałam go u siebie. Nie chcę, żeby coś mu się stało.
-Jednak go nadal kochasz?
-Tak, ale i tak to trudne do zrozumienia. Muszę lecieć. Pa.
-Trzymaj się.-Zaśmiała się El i rozłączyła.
Usiadłam na ławce w parku i zapaliłam drugiego. Fajnie znów być normalną... choć na kilka minut zapomnieć o cukrzycy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz