Gdy marsz weselny zagrał, byłem wpatrzony w niebo. Czułem, że z każdym krokiem Sophie, oddala się moje szczęście i nic nie mogłem na to poradzić.
"Jeszcze możesz wszystko odwołać".
Słowa brata nadal dzwoniły mi w głowie...
A gdyby go tak posłuchać? Gdyby powiedzieć "nie"?
Miałem na tą wielką ochotę. Odwagę zresztą też..
Tylko musiałem myśleć o swojej rodzinie. Jaki wstyd bym im przyniósł. No może nie Nathanowi i Dantemu... A Sophie? Załamałaby się na pewno...
Trudno.
"Nawarzyłeś sobie piwa, to teraz ja wypij" - powtarzałem w myślach to zdanie jak mantrę.
Zerknąłem na Elise, która stała jeszcze obok Melanii - naszej dalekiej kuzynki znad morza.
Odczytałem z ruchu jej ust, że chwali się jaką swoją dekoracją, by po chwili zająć miejsce w ławce.
Przeniosłem wzrok na Sophie, była już bardzo blisko. Na jej własne życzenie, szła sama. Powiedziała, że "prowadzi ją jej syn", ponieważ była pewna, że urodzi synka.
Ja też miałem na to cichą nadzieję.
Zerknąłem na gości. W pierwszej ławce siedziała Emilie, Elise, Nathan z Katherine i Alanem, oraz Allie. Dante jako mój świadek wraz ze starszą siostrą Sophie, Julie byli naszymi świadkami.
Dużo tu było znajomych ze szkoły. Ciotka Clary pomachała mi wiązanką kwiatów.
Parsknąłem śmiechem, lecz zaraz spoważniałem, bo o to Sophie stanęła przede mną.
Wyglądała naprawdę pięknie.
Lecz nikt, nigdy nie był piękniejszy, nie jest i nie będzie od pewnej dziewczyny...
Instynktownie zacząłem jej szukać wzrokiem, jednak wkrótce zorientowałem się, że jej nie ma.
Może i lepiej...
Teraz nic już nie nakłoni mnie do zmiany decyzji...
Sophie uśmiechnęła się błogo i położyła w charakterystycznym geście dłoń na brzuchu.
Usiedliśmy, a kapłan (ponieważ Sophie była chrześcijanką), zaczął mówić.
- Zebraliśmy się w tym cudownym dniu, aby...
Po jego pierwszych słowach całkowicie odjechałem myślami.
Gdzie się podziewa Chrissy? Miałem nadzieję, że nic się nie stało...
Nawet nie wiem, kiedy ten czas upłynął. Cały czas gorączkowo się zastanawiałem, czy nie zmienić decyzji.
W końcu poczułem na sobie pytające spojrzenie Sophie.
Ksiądz chrząknął i powtórzył.
- Czy ty Ethanie Jonathanie Wood, bierzesz sobie Sophie, Lissy Ergec za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, aż do śmierci?
Wzdrygnąłem się.
A więc musiałem złożyć przysięga na półtora miesiąca...
Zamknąłem oczy.
Czy mogłem to zrobić?
Zdecydować przeciwko sobie...?
Przepraszam Chrissy - pomyślałem i wypowiedziałem wiążące słowo.
- Tak.
Na sali przez chwilę panowała cisza, a potem usłyszałem wiwat, a przy niektórych (m.in. Emilie, Elise) westchnienie ulgi. Sophie na początku nie dowierzała, a potem uśmiechnęła się szeroko.
- Kocham cię Ethan - wyszeptała i przysunęła się do mnie.
- Ja ciebie też Sophie - odparłem, lecz zabrzmiało to niczym żałobny pacierz.
Pocałowałem ją bez uczucia. Wszyscy zaczęli klaskać, a ja zrezygnowany, aby ukryć swój wyraz twarzy, przytuliłem jeszcze Sophie.
- Gratulacje pani Wood - słyszałem potem.
Czasem nawet nie dziękowałem za gratulacje i prezenty. Byłem taki przybity, że ludzie i Sophie zaczęli dziwnie na mnie patrzyć. Elise w pewnym momencie szturchnęła mnie w bok.
- Ethan -syknęła.
- Co mu jest? - zaniepokoiła się Sophie.
- To tylko taki szok, Ethan tak zawsze miał kochanie - "wytłumaczyła" mnie szybko Emilie, ze sztucznym uśmiechem.
Lecz tak naprawdę każdy w mojej rodzinie wiedział jak się czuje.
Nathan poklepał mnie tylko po ramieniu i nic nie powiedział.
Czułem się jak na własnym pogrzebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz