Byłam wdzięczna Kat, że dała mi swoją krew by moja rana się zagoiła, jednak mimo tego że zniknęła nadal mnie bolało gdy się ruszałam. Miałam nic nie czuć... a tu... nadal mnie bardzo boli ramię.Lilianna musi mi trochę o tym powiedzieć, myślę, że zna się na tym. Mam nadzieję, że nic mi nie przeszkodzi w wycieczce na rezerwat.
Siedziałam przy Ethanie i próbowałam ukryć twarz przepełnioną bólem i cierpieniem. Przecież on wyczuje to od razu ale... na razie nic chyba nie zauważył. Katherine patrzyła się na mnie pytająco, jednak ja tylko się lekko uśmiechnęłam w jej stronę zapewniając, że nic mi nie jest.
Nie udało mi się jednak utrzymać mojego stanu w tajemnicy przed ukochanym, bo kiedy ból się nasilił gdy się tylko poruszył i otarł swoim ramieniem o moje... syknęłam lekko i od razu zareagował.
-Co ci jest?- spytał cicho.
Milczałam i odchrząknęłam wpatrując się w Katherine prosząc o pomoc, jednak ona była zajęta rozmową z Nathanem.
Cholera!
Pociągnął mnie delikatnie za rękę na zewnątrz i od razu spuściłam wzrok.
-Co ci jest?- powtórzył ale wyostrzył ton.
-Nic. Źle się czuję...
-Twoja mina nie mówi tego samego. Czuję ten dziwny ból co ty, o co chodzi?
Dotknęłam go by zapewnić, że nic mi nie jest ale nagle coś dziwnego się stało. Jakby lekki prąd nas poraził i... nic.
-Co to było?-Szepnęłam zdziwiona.
-Czemu słyszę myśli Katherine...?-Spytał zdezorientowany.
-Ach... wiem dlaczego... Katherine mówiła mi, że nie jesteś wyjątkowy. Jesteś wampirem którego nie można zabić kołkiem czy osłabić jakąś werbeną, jesteś niezniszczalny. Moja bariera nałożona na ciebie i twoją rodzinę nie jest potrzebna, bo mają ciebie. Kiedy ty znikasz ode mnie ci którzy chcą mojej śmierci pojawiają się nagle bo wiedzą, że nic mnie nie ochroni, to tak jakby czuli, że jesteś... niezwykły. Masz wiele mocy i ujawniają się one po czasie, ale... widocznie... kiedy masz ze mną jakiś specjalny kontakt... jest małe spięcie i jakby przekazałam ci moc.
-Po tylu latach się o tym dowiedziałem?-Parsknął.
-To jedna z tych mocy. Słyszysz moje myśli?
-Nie.
-Bo ci zabraniam to robić. Jesteśmy razem jak... dwa magnesy. Przyciągamy się a z tym nasza siła się kumuluje... przekazuję ci w jakiś sposób moce... Nie, nie pozwolę ci przetrzepać moich myśli.
-Masz coś do ukrycia?
-Nie,skąd...
-To mi pozwól. Ufasz mi.
-Tak, ufam... jeden ostatni raz...-Westchnęłam.
Modliłam się, by nie odszukał wspomnienia czy myśli o ataku Rileya. Jednak... nie. Myliłam się. Znalazł ją od razu, do tego dążył. Tylko o to mu chodziło. Zacisnął zęby i spojrzał na ranę na ramieniu.
-To zły pomysł by Katherine ją usuwała.-Ruszył do samochodu a ja za nim.-Wysiadaj.
-Nie pojedziesz do rezerwatu!
-Zabiję gnidę jak tylko wejdzie mi na drogę. Rozjadę szmaciarza.
-Ethan ja chcę z nim dziś porozmawiać!
-Oszalałaś?!
-Nic mi nie będzie. Obiecuję, wrócę cała...
-A jeśli nie? Co mam zrobić, patrzeć się jak odjeżdżasz do niego na śmierć!? Mówiłem ci że to nie przyjaciel tylko niebezpieczny wilkołak a ty swoje! Nie jesteś odpowiedzialna ani trochę. Wszędzie musze mieć na ciebie oko...
-Tylko nie w rezerwacie.-Szepnęłam a on zrobił minę przepełnioną bólem, że nic nie może zrobić.-Obiecuję ci, że wrócę cała.
Wysiadłam z samochodu i poszłam w stronę drewnianego średniej wielkości domku Lilianny, wyglądał jak z bajki. W okół kwiaty, z tyłu ogród... W środku lasu miała taki spokój. Zapukałam a ona otworzyła mi od razu i wpuściła do środka.
-Najgorsza wada człowieka - choruje.-Zaśmiała się.-Wejdź,proszę. Z czym do mnie przychodzisz słońce?
-Mam pytanie... Przyjaciółka...-Tak, mogę ją tak nazwać.-uleczyła mnie swoją krwią wampira by rana zniknęła...
-O nie,nie,nie... Na takich jak ty to źle działa...-Złapała się za głowę i szukała czegoś na półce pełnej fiolek i książek.-Jesteś jedyna taka na całym świecie, jesteś ważna...
-Jestem zwyczajna. Moje moce schowałam i tylko ja mogę je zniszczyć lub przywrócić... Ethan jest wyjątkowy. Ma wszystkie moce, jest nieśmiertelny. Werbena i kołki, słońce... nic go nie zabije.
-Słońce zabija wampiry które są z rodu pierwotnych. Innych to tylko pieści promieniami.
-Co z moją raną...?
-Boli cię?
-Tak... okropnie... ból doprowadza mnie do łez... piecze, jakbym dalej ją miała...
-Bo jest, tylko zakryta cienkim naskórkiem. Tak to działa, ale rana jest przykryta barierą która wygląda jak skóra. To skomplikowane...
-Naprawisz to?
-Nie. Rana zagoi się za kilka dni ale naskórek już za kilka godzin powinien zniknąć. Powinnaś zostać, zabandażuję ją zdezynfekuję... Nigdy tego nie rób, proszę cię!
-Dobrze...
-No.-Westchnęła ciężko odgarniając długie czarne włosy sięgające jej do pasa.- Rana pozostawi ślad na całe życie.
-Nawet jak... będę wampirem?
-Tak. Rana wilkołaka nie znika z człowieka nawet jak staje się wampirem. Będziesz miała ślad jak ja, tylko głębszy.
-Kto ci to zrobił?
-Sam, mój mąż. Poznałaś go. Zdenerwowałam się na niego za byle głupotę, a on... mimo że jest alfą nie panuje nad sobą.
-Jak to możliwe, że nie jesteś wilkołakiem?
-Jedna ze znajomych Sama przywróciła mnie do człowieczej formy,za co jej nienawidzę. Sam nie chce bym była tym czym on jest, mówi, że to cierpienie.
-Tak samo uważa Ethan...
-To są dwie największe klątwy na człowieka. Ale są plusy. Jesteś z osobą którą kochasz na zawsze.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się. Miała rację, uważałam to samo.
Zamknęłam oczy, i zaklęciem zatrzymałam się jak teraz jestem. W wieku 19 lat przestałam rosnąć i starzeć się, jestem człowiekiem, tylko nieśmiertelna... Ethan nie musiał mnie zmieniać. Będę nadal delikatna, ciepła, taką jaką mnie pokochał. Nie musiał tego robić, ja zaklęciem załatwiłam sprawę sama.
Riley wszedł do środka z resztą chłopaków, jednak unikałam jego wzroku. Usiadł koło mnie i przepraszał... wybaczyłam mu. Przytuliłam go.
-Przepraszam... Nie chciałem... Nie powinienem...
-Nie musisz mnie już przepraszać. Wybaczyłam ci...
-Odwieźć cię do domu?
-Tak... moja ręka coraz bardziej boli po zabandażowaniu.
-Nienawidzę siebie za to...
-Nie prawda. Chodźmy.-Wstaliśmy.
Pod domem podziękowałam mu. Wyszliśmy z samochodu a ja za plecami poczułam tylko zimny powiew wiatru i widziałam jak Riley uderza plecami o dom Ethana.
-JESZCZE RAZ JĄ DOTKNIESZ!-Wrzasnął Ethan.-ZABIJĘ CIĘ!
-Ethan...!-Jednak on mnie nie słuchał.
Riley zmienił się w wilkołaka i w tej chwili bałam się o Ethana. Wiedziałam, że nic mu nie grozi, tylko... po prostu. Nie chciałam by walczyli.
Ethan podrzucił go i wywalił gdzieś dalej a ten walnął o drzewo, zapiszczał w bólu i podniósł się. Warczał, Riley nie zamierzał się poddać. Wbiegłam między nich i uprzedziłam Rileya.
-Stop!- powiedziałam błagalnym tonem.-Proszę... przestańcie. Zależy mi na was...
-Za to co ci zrobił jeszcze go bronisz?!
-Tak, bo to mój przyjaciel.
-Jeszcze raz usłyszę, że zrobiłeś jej coś! Że ją tknąłeś, to cię zabiję! Zrozumiałeś?!
Elise wyleciała na zewnątrz i zabrała mnie do domu.
-Nie...Elise...!
-Dadzą sobie radę.-Uspokoiła mnie.
Nathan pojawił się przede mną i przerzucił mnie przez ramię jakbym była powietrzem. Przecież on nie czuł żadnego ciężaru kiedy mnie niósł. Tylko czuł, że go dotykam. Z uśmiechem odstawił mnie na ziemię i nie pozwalał wyjść.
-Ale....
-Muszą sobie parę sprawy wyjaśnić.-Szepnęła Katherine.-Rozumiem to, Ethan walczy o swoje, pies musi wiedzieć gdzie jego miejsce.
Kiedy Ethan wrócił, nie miał śladu po żadnej walce.
-Nic ci nie jest?-Spytała Emilie.
-Co ma mi być? Dostał kundel za swoje.
-Co mu zrobiłeś?-Zbliżyłam się do niego a on wyszedł ze mną na zewnątrz.
Zdziwiłam się, jak po tej walce Railey dopiero co podniósł się i ruszył ledwo co w stronę rezerwatu. Wsiedliśmy do samochodu i Ethan zawiózł mnie do domu ojca.
Usiadłam koło taty a on spojrzał na zegarek.
-No,no, na reszcie jest punktualny.-Mruknął.
-Czemu go tak nie lubisz?
-Nie znam go...
-Własnie.
-Nie znam go... ale uważam, że nie jest dla ciebie odpowiedni. Co przeżywałaś kiedy wyjechał?
-Każdy popełnia błędy tato.-Pocałowałam go w policzek i poszłam do pokoju.
Czekał tam na mnie Ethan. Wszedł przez okno, oczywiście.
-Jesteś na mnie zła,co?A może to ja powinienem być, i jestem na ciebie wściekły jak nigdy. Pokaż ranę.
-Ale...
-Pokaż.-Podszedł i zdjął bandaż. Zacisnął zęby i wściekły na mnie i na Rileya zawinął nowy bandaż.-Jeszcze raz go zobacze, to go zabiję.
-Czemu go tak sprałeś, że zwiał i ledwo co się podniósł? Nadużywasz mocy...
-Nie. Bronię osobę, która jest dla mnie całym życiem, nadużywam mocy?
Milczałam.
-Nigdy tego nie rób. Jeśli usłyszę, że idziesz się z nim spotkać to macie to robić na tym terenie, żebym mógł w razie czego skopać mu kudłaty tyłek.
-Będę się z nim spotykać gdzie będzie mi wygodnie. Nie pozwolę, byś go tak... obijał. Wykorzystujesz fakt, że jest młodzikiem...
-I mówię ci, mam z tego ubaw.-Zaśmiał się.-Sprać takiego jak on to przyjemność.
-Kretyn.-Warknęłam.-Wyjdź.. Mam dość...
-Chrissy...
-Wyjdź.
Zniknął, a ja usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w sufit... Rana zaczęła znów piec i krwawić coraz bardziej. Źle się czułam, więc... postanowiłam, że nie pójdę do szkoły. Ostatnie dni odpuszczę. Naprawdę, czuję się okropnie... mam dość tego bólu. Musze to przejść, jak na razie słuchać się Lilianny. A Riley...? Martwię się o jego stan. Ethan ma za dużą siłę i zdecydowanie przesadził... według mnie ostro przesadził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz