Dzisiaj jest tak piękna noc, księżyc świeci jasno, jakby wołał, aby go uchwycić i mocno przytulić do siebie. Świetliki wysoko pod niebem układają swój taniec, a gwiazd jest tak pełno na niebie jak nigdy przedtem. To właśnie tej nocy nadszedł kres mojej drogi. Drogi życia. I tak przez wiele setek lat omijałam jej koniec bo powinnam odejść już dawno. Nie powinnam dożyc momentu kiedy spotkałam Mike, Chrissy, Katherine, Samuela i wielu innych. Wejście na drogę nieśmiertelności wiązało sie z samotnością. Mimo iż miałam przy sobie przez długi okres Katrin oraz Sama a potem Mike no i mogę powiedzieć że i Chrissy... to właśnie teraz kiedy nadszedł czas pożegnania.. byłam znowu sama. Samotność była związana z nieśmiertelnością. Nie mogłam od tego uciec. Nie dało się. Pocieszał mnie jedynie fakt, że moi przyjaciele mieli szanse na lepsze życie i miałam nadzieję iż wykorzystają tę okazję. Chciałam dla nich tego wszystkiego czego mi nie udało sie osiągnąć w swoim długi życiu.
Teraz kiedy leżałam na łożu śmierci żałowałam wszystkiego złego co uczyniłam. Rozmyślałam nad tym co mogłam zmienić, do czego mogłam nie dopuścić. Było tego wiele. Wiele rzeczy także nie dawało mi spokoju. Chciałam zobaczyć przy sobie Mike'a, moje rodzeństwo, mamę, tatę, Katherine, Samuela no i Chrissy. Miałam nadzieję, ze Mike wyjdzie z tego amoku w którym tkwi i nie skrzywdzi już Chrissy.
Celem życia jest spełnienie. Jakkolwiek to rozumiemy.. każdy człowiek ma swoją wizję szczęścia.. kroczymy ścieżka którą wybraliśmy. Ja wybierałam różne ścieżki.. nie zawsze dobre. Ale teraz już nie mogłam tego zmienić. Co sie stało to sie nie odstanie. Może właśnie tak miało być? Może tak miało wyglądać moje życie? Czy los własnie tego chciał?
Parę set lat temu to Roland mnie zabił a dokładnie uczynił nieśmiertelną jednak martwą istotą i może to właśnie przypadek, że to on własnie pozbawi mnie raz na zawsze życia. Jednak czy to źle? Mozę właśnie dobrze? Nic już więcej nie popsuję, nie popełnię więcej żadnych błędów, nikogo więcej nie zranię i nikomu nie zrobię w żaden sposób krzywdy.
Uśmiechnęłam się choć było to prawie nie możliwe w moim przypadku. Czułam że nadchodzi koniec. Powieki mi opadały powoli. Zanim jednak się zamknęły zobaczyłam Mike w drzwiach. Podszedł do mnie i stanął obok łóżka. Chciałam mu coś powiedzieć.
-Kocham cię-powiedziałam lecz z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk lecz miałam nadzieje ze domyślił sie co chciałam mu powiedzieć.
Tylko jedna łza spłynęła mi po policzku, zamknęłam oczy i odeszłam..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz