środa, 4 lutego 2015

Od Ethana


 Z każdym kilometrem coraz bardziej pragnąłem wrócić.
Z każdą mijającą minutą coraz bardziej zastanawiałem się nad tym, żeby odejść od mojej decyzji.
Niestety było to niemożliwe.
- Będę za nią tęsknić - powiedziała nagle Elise - Może nie byłam z nią jakoś blisko... Ale ostatnimi dniami naprawdę polubiłam Chrissy.
Nathan zza kierownicy odwrócił się do mnie i posłał mi znaczący wzrok.
- Wiesz, co uważamy na temat twojej decyzji...
Rozdrażniony, niemalże warknąłem.
- Wiem. I co z tego? To moje życie nie wasze. Wy nic nie rozumiecie. Tyle w temacie.
Po tym zdaniu wszyscy zamilkli, udając, że ciekawi ich widok zza okna, lub poprawiają różne części garderoby. Sfrustrowany jak za bardzo dawnych czasów ludzkiego dzieciństwa, dmuchnąłem sobie w grzywkę.
Poczułem, że ktoś się mi od dłuższej chwili przypatruje.
Był to siedzący obok Nata, Dante.
- No co? - burknąłem.                                                           
- Kochałeś tą dziewczynę - odparł nieprzeniknionym tonem.
Drgnąłem lekko.
- Yhm no tak. Jak siostrę.
- Jak siostrę... - powtórzył tępo, ale nie drążył tego tematu, tylko odwrócił się i tak jak reszta obserwował widoki zza okna.
 Zapatrzyłem się w swoje palce. Zapiekły mnie oczy, ale nie zamierzałem się rozklejać. Piekły mnie oczy.... Co oznaczało, że dla mnie nadszedł o to kryzys.
Przybity nagle zapragnąłem wyjść na świeże powietrze. Choć nie potrzebowałem powietrza... Zrobiło mi się nagle duszno. Choć moje serce nie było od kilkudziesięciu lat... Poczułem, że mnie boli.
- Nathan zatrzymaj się - poprosiłem go cicho i zanim jeszcze stanął na stacji benzynowej, wysiadłem.
Odszedłem paręnaście kroków ludzkim tempem. Czułem przez okno samochodu zmartwione spojrzenia rodziny. Gdy upewniłem się, że w pobliżu nie ma żadnego człowieka puściłem się swoim normalnym tempem w las.
Odkryłem nagle, że jestem niewyobrażalnie spragniony.
Krew tej dziewczyny już dawno przestała mnie zaspokajać...
Za każdym razem gdy wyobrażałem sobie to co zrobiłem, czułem wstręt do siebie. Rzuciłem się na prawie trupa na oczach... na jej oczach.... 
 Wzdrygnąłem się raz jeszcze i przyspieszyłem tempo... Gdzieś tu muszą być jakieś zwierzęta!
Wkrótce natrafiłem na świeży ślad łosia...
Łoś....
Westchnąłem. Lepsze to niż nic...
Po paru minutach zlokalizowałem go wraz z małym stadkiem samic. Nie zwlekałem długo, rodzina czekała przecież w aucie...
Od razu rzuciłem się na to bydle i wbiłem mu się we włochatą szyję. Łoś zaryczał donośnie i usiłował mnie z siebie zrzucić, ale już po chwili opadł na trawę.
Z lekkim obrzydzeniem piłem gorzki, niesmaczny płyn... Przynajmniej nie odczuwałem już takiego piekła w gardle.
 Po paru chwilach wypuściłem obumarłe zwierze. Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy puściłem się w drogę powrotną. Po chwili już siedziałem obok Elise.
- Już lepiej? - spytała telepatycznie.
Czułem, że się o mnie martwi... I rozumiałem.
- Tak Elise... Lepiej... - skłamałem cicho i wpatrzyłem się w okno. 
Boże... Za jakie grzechy...


































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Gada teraz: