Czekałem na tarasie na przybycie mojego rodzeństwa i wpatrywałem się w ciemne niebo. Z zastanowieniem przyjrzałem się kropli, którą usłyszałem gdy rozpryskała się po drewnianej podłodze. Przeczesałem sobie włosy i odwróciłem się słysząc głośną "wymianę zdań" braci.
- A gdzie Elise ? - spytałem roztargniony gdy stanęli w drzwiach.
- Jest na górze i rozmawia z Emilie - odparł Dante.
- Źle się czuje - dokończył Nathan.
Westchnąłem cicho pod nosem. To zaczynało się robić coraz bardziej niepokojące.
Bracia widząc moje zatroskanie szybko zmienili temat.
- Na co dziś polujemy? - spytał Nathan szczerząc kły.
- Pumy? - odparł Dante.
- Niedźwiedzie ! - wszedł mi w słowo Nat.
- No ba ! - machnąłem ręką z uśmiechem.
Po chwili bracia zerwali się, zmuszając mnie do biegu. Tylko dzięki dobrej, wampirzej koordynacji nie poleciałem na ryj w glebę.
Biegliśmy może parę minut. W tym czasie przepychaliśmy się, żartowaliśmy i próbowaliśmy wyprzedzać siebie nawzajem. Przez większość czasu prowadziłem, jednak Dante wyrwał drzewo i rzucił w nim we mnie. Oczywiście szybko się uchyliłem, jednak już straciłem 2 sekundy. Bracia śmiejąc się wyprzedzili mnie, a ja jeszcze bardziej zdeterminowany zacząłem ich gonić.
Wkrótce byliśmy na miejscu. Oczywiście ja wygrałem, choć Nat i Dan mieli na ten temat inny pogląd. Stanęliśmy między drzewami i zaczęliśmy patrzyć na stado danieli pasących się na małej polance.
- Czyli dziś w menu kopytne? - spytałem z rozbawieniem oblizując się.
- No chyba cię coś boli - prychnął Dante.
Nagle zerwał się wiatr. A wraz z nim do naszych nozdrzy dotarł słodki, dobrze znany mi zapach. Zapach krwi. Ludzkiej krwi.
Nat przerażony zerknął na mnie i na Dantego. Czym prędzej zakrył sobie usta i pobiegł w drugą stronę. Zrobiłem to samo, jednak w połowie drogi zorientowałem się że nie ma z nami Dana.
- Nat ! - powiedziałem wampirzym tempem - Dante.... - zerknąłem za siebie.
Wiedzieliśmy już obaj co się stało. Czym prędzej zawróciliśmy nadal zakrywając sobie nos i usta dłonią. W miejscu gdzie zniknął nam Dante zwęszyłem jego trop. Nie był tak daleko, jednak kierował nim ogromny, nieposkromiony głód. Obawiałem się, że nie damy rady go powstrzymać, a gdyby tylko Emilie się dowiedziała... To byłby nasz koniec.
Obaj w tym samym momencie błyskawicznie przyspieszyliśmy kroku. Liczyła się każda sekunda.
Wreszcie sylwetka brata zamajaczyła nam pomiędzy liśćmi. Przez nieuwagę zaciągnąłem się... i to był błąd. Chyba tylko mina Emilie gdy ta dowie się o tym co ewentualnie zrobiliśmy po raz kolejny (a obiecaliśmy) pozwoliła mi resztkami woli powstrzymać się od dołączenia do krwawej uczty.
Jeszcze przyspieszyłem tempo. Dosłownie prułem jak błyskawica. Pomogło mi też to, że Dante na chwile się zatrzymał. Wiedziałem, że walczy ze sobą i nas potrzebuje, abyśmy go powstrzymali. Jednak zmysł wampira nie pozwolił mu samodzielnie tego przerwać.
Zaczęło się już powoli ściemniać. Od Dantego dzieliło mnie dosłownie parę metrów. Czując, że jestem już blisko, najpierw zwolnił a potem przyspieszył tempo. Jednak dzięki zwolnieniu mogłem go dogonić i w ostatniej chwili powstrzymać przed napaścią na dziewczynę, która była zaledwie paręnaście metrów od nas.
Dante się szarpał i warczał. Kłapał swoimi wysuniętymi kłami niedaleko przy mojej szyi. Na szczęście Nat - najwolniejszy z nas wszystkich, ale za to obdarzony niezwykłą inteligencją - dobiegł i pomógł mi unieruchomić Dantego.
Wykorzystałem swoje zdolności i wpłynąłem na samopoczucie brata. Dan po chwili uspokoił się i bezsilnie oparł mi się na ramieniu. Niestety przez nieuwagę i niepotrzebną szarpaninę, człowiek po drugiej stronie krzaków chyba nas usłyszał.
- Kto tam jest...? - dobiegł nas dziewczęcy głos. Zamarliśmy.
Zapach krwi mącił mi w głowie, mimo że wyłączyłem zmysł węchu. Z szaleństwa wgryzłem się we własną rękę i zacisnąłem oczy. Drugą ręką zakrywałem nos Dantego, który teraz potulny jak owieczka półleżał w moich ramionach. Nat siedział skulony na ziemi, trzymając głowę między kolanami.
Nie mogliśmy teraz odbiec. Może ludzie mieli słaby wzrok i słuch, jednak nawet my wampiry - bezszelestne i błyskawicznie szybkie mityczne istoty - w tej sytuacji nie zostalibyśmy niezauważeni.
- Kto tam jest?! - powtórzyła władczym tonem, choć krył się w nim cień strachu - Proszę się w tej chwili pokazać.
Miałem plan. Gdy potrzeba było z braci potrafiłem się chyba najbardziej opanować w razie potrzeby. Niestety tak samo najbardziej mi odpierdalało gdy dochodziło co do czego. W tej jednak sytuacji sprzydała mi się opcja pierwsza.
- Nat zabierz Dantego i pędźcie - szepnąłem do brata nawet nie poruszając ustami.
- A ty..? - spytał bezgłośnie.
- Nie martw się o mnie. No idźże już... !
Przekazałem Dantego w jego ręce. Po chwili obu ich nie było.
- Po raz ostatni pytam! Inaczej.... - dziewczyna urwała kiedy wyszłem.
- Zadzwonisz na policję? - spytałem rozbawiony.
I zamarłem.
Rozpoznałem dziewczynę. Ona najwyraźniej mnie też. I w tej samej chwili zauważyłem przesiąkający bandaż... lepką, słodką krwią... Zakręciło mi się w głowie, jednak powtarzałem na okrągło w myślach: "Emilie będzie wściekła, Emilie będzie wściekła". "Chcesz ją zawieźć?" - pomagało.
- Wood? - szepnęła przestraszona i zaczęła się cofać.
- Boisz się mnie? - spytałem rozbawiony.
Zaczęła nerwowo przekładać z ręki do ręki latarkę. Trzymała ją za plecami myśląc że nie widzę. W mgnieniu oka znalazłem się przy niej (oczywiście podszedłem "ludzkim" krokiem).
- Tym nie zrobisz mi krzywdy - wyjąłem z jej ręki latarkę, a ona krzyknęła cicho - Wracaj lepiej do domu.
- Właśnie to robiłam - wysyczała przyglądając się mi.
- To dobrze. Do zobaczenia Osi - mruknąłem i odwróciłem się.
- Skąd wiesz jak mam na imię? - szepnęła.
Odwróciłem głowę i zerknąłem na nią nieprzeniknionym wzrokiem.
- Dużo osób cię zna - szepnąłem i szedłem dalej.
- Poczekaj... Ethan!
Lecz ja już biegłem między drzewami. Musiałem jak najszybciej się oddalić. Krew źle na mnie działała. Zwłaszcza jej krew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz