- Ethan, Aybige na ciebie czeka! - usłyszałem głos matki przez drzwi.
Bez słowa wyskoczyłem przez okno i skierowałem się do pobliskiego parku. Było już późno. Nie martwiłem się o córkę. Miała dobrą opiekę, a ja nie byłem w stanie teraz się nią zająć.
Gdy wreszcie tam dotarłem, usiadłem bez słowa na ławce.
Od śmierci Chrissy minęły dwa miesiące.
A ja wciąż reagowałem tak samo.
Byłem świadom że kiedyś odejdzie. Życie bez niej, nie było życiem, jednak miałem świadomość, że istnieje. Że wstaje codziennie rano z tą samą kapryśną miną. Że schodzi na dół zrobić sobie jak zwykle kanapkę z szynką z łososia. Że biegnie na uczelnie jak zwykle zapominając jakieś rzeczy, a potem się wraca. Że potem jedzie po Chrisa do przedszkola. Wysłuchuje skarg przedszkolanek, ale za bardzo się tym nie przejmuje. Potem wraca do domu. Gotuje synowi i zabiera się do nauki. Kładzie się zawsze spać, patrząc w sufit i marząc o rzeczach, które wie, że nigdy się nie spełnią.
Byłem jej w życiu, jednocześnie nie będąc. Nauczyłem się kontrolować myśli innych członków rodziny, aby wychwytać informacje z życia Chrissy. Sam często, nie mogąc się powstrzymać, zaglądałem do niej gdy spała. Gdy przyszedł dzień starałem się o tym nie myśleć. Najpierw miałem Sophie... A potem Aybige. Musiałem jakoś żyć z ciągłą świadomością, że już nigdy nie przytulę Chrissy. Że nigdy jej nie pocałuję.
Tyle razy wybierałem się do niej do domu, aby błagać ją o wybaczenie i drugą szanse. Tyle razy próbowałem...
Ale zawsze w ostatniej chwili tchórzyłem.
Była moim aniołem stróżem. Choć nigdy nie była przy mnie ciałem... Zawsze czułem ją duszą. Udaremniła moje samobójstwo. Ten okres kiedy byliśmy parą... Zmienił mnie na lepsze. Wtedy poczułem że żyję.
A teraz? Przy życiu trzymała mnie tylko córka.
Nie chciałem się nad sobą użalać. Siedzieć w dole nie wiadomo ile.
Ale czasem były takie momenty, że już nie wytrzymywałem.
Teraz siedząc na tej brudnej ławce, uświadomiłem się, że miałem tyle okazji by ją odzyskać. By przywrócić stan rzeczy...Przecież mogłem zaopiekować się Chrisem, a ona Aybige.
Ale ja, zawsze uważałem, że "lepiej będzie jej beze mnie".
Mogłem choć raz w życiu zostać egoistą i pomyśleć jak mi jest bez niej.
Nie wiem ile siedziałem na tej ławce. Znalazła mnie Elise. Bez słowa wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę domu.
W środku powitała mnie córka. Wskoczyła mi na ramiona i mocno mnie przytuliła.
- Tati gdzie byleś! - wysepleniła.
- Miałem parę spraw do załatwienia kochanie - odparłem nienaturalnym tonem.
Gdzieś w tle przemknął Nathan. Był w podobnym stanie co ja, jak nie gorszym. Zawsze wszystko bardziej przeżywał... Starał się nie mówić o tym na głos, ale słyszałem w jego myślach, że obwinia Chrissy o to co się stało Kat. Nie odzywałem się w tej sprawie. Jeszcze gdy Katherine żyła, nie tolerował Chrissy. Nie mnie było oceniać, czy miał rację. Żal mi go było tak samo jak i Alana...
Ten, teraz bawił się z Ayibige, niczego nie świadomy. Był inteligentny i wiedział, że coś się dzieje. Ale Nathan postanowił nie mówić mu o tym na razie, że jego mama zmarła. Mały często pytał ojca i nas, gdzie jest Katherine. Zawsze odpowiadaliśmy to samo.
"Mama wyjechała".
Czułem jak coś spływa mi do gardła. Zirytowałem się na samego siebie. "Będziesz beczeć jak baba? Znowu?" - spytałem się sam w myślach. Otrząsnąłem się i zacząłem bawić się z dziećmi.
Było naprawdę ciężko. Czułem, że długo tak nie pociągnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz